sobota, 3 stycznia 2015

"Rozmowy nad Nilem" - Nadżib Mahfuz


W okolicach pierwszego dnia nowego roku muzułmańskiego, przeszło tuzin wieków po tym, jak prorok Mahomet z garstką wyznawców opuścił wrogą mu Mekkę i wyruszył w długą podróż do Medyny, aby odmienić losy świata arabskiego, grupka przyjaciół spotyka się na barce przycumowanej do nabrzeża Nilu w Kairze, by w narkotycznych wizjach wyssanych z haszyszu kotłującego się w bulgocącej nargili szukać ucieczki i zapomnienia. Przyjaciele prowadzą przy tym rozmowę będącą w gruncie rzeczy bezwładnym zlepkiem sentencji różnego sortu wymieszanych ze zwykłym bełkotem, które tylko czasami układają się w jakąś sensowną całość, co oczywiście nie do końca satysfakcjonuje czytelnika mającego świadomość, że ową oazę spokoju na barce otacza pulsująca i nieustannie zmieniająca się rzeczywistość Egiptu końca lat sześćdziesiątych obfitująca w „olbrzymie zmiany zapoczątkowane reformatorską polityką Nasera”. Musimy wierzyć na słowo cytowanego wydawcy, gdyż do czytelnika docierają zaledwie echa przemian obyczajowych, ani najważniejszych ani najciekawszych dla ówczesnego obrazu epoki.
Przyjaciele konwersują niczym studenci pierwszego roku kulturoznawstwa na mocno przypalanej imprezie, a miałkość tych dyskusji i ich pretensjonalność nie są jeszcze najgorszą rzeczą, jaka przytrafia się czytelnikowi. Autorowi zdarza się bowiem pisać rzeczy, o których nie ma większego pojęcia. A to coś porusza się „z szybkością stu milionów lat świetlnych” (lata świetlne to jednostka odległości, a nie prędkości), a to „Ziemia musiała obracać się milion milionów lat” by do czegoś tam doszło (a Ziemia obraca się zaledwie od 4,5 tysiąca milionów lat) to znów „pozostaną po kimś kości, popiół, trochę żelaza oraz azot i woda” (a ja bym się jednak upierał, że zostanie po nim cała tablica Mendelejewa).
Książka rozczarowuje z każdym przeczytanym akapitem, a ktoś sięgający po nią w nadziei literackiego doświadczenia miejsc egzotycznych, "gdzie słodka woń Arabii, gdzie tajemniczy Syjam” będzie głęboko rozczarowany. Całe piękno Egiptu zostaje tu zredukowana do pogrążonego w ciemnościach Nilu, oświetlanego jedynie odbitym od powierzchni wody światłem latarń z przeciwległego brzegu rzeki.
Jeszcze bardziej rozczarowują bohaterowie powieści. To bezbarwna, nijaka, pasożytnicza, przypadkowa zbieranina kairskiego establishmentu (główny księgowy, krytyk sztuki, aktor, literat, adwokat, urzędnik, dziennikarka, studentka). Ich oportunizm, konformizm i niemoralność jest charakterystyczna dla podobnych grup pod każdą szerokością geograficzną i nie jest warta wspomnienia (to chyba jedyny aspekt uniwersalizmu tej prozy, gdyż żadnego innego dopatrzeć się nie mogłem).
Tu nawet mitotwórczy potencjał takich postać historycznych, jak Kambyzes czy szalony kalif Al-Hakim bi-Amrillah z dynastii Fatymidów, zostaje całkowicie zmarnowany. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć „Podróży z Herodotem”, Ryszarda Kapuścińskiego i jego wędrówek po starożytnej Persji z okrutnym Kserksesem, które dla egipskiego pisarza pozostaną niedoścignionym wzorem.
Jedyną postacią „Rozmowy nad Nilem” wartą uwagi jest stary opiekun barki, który niczym starożytne bóstwo ogniska domowego czuwa nieustannie nad prawidłowym przebiegiem cowieczornego spektaklu. W postaci starca sacrum przenika się z profanum, pozwalając mu w pokrętny sposób godzić żarliwość religijną ze stręczycielstwem.

Jednakże postać starca to za mało. Może wystarczyłaby na opowiadanie, ale powieść zmęczyłem do końca tylko z szacunku dla werdyktu członków szwedzkiej królewskiej akademii nauk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz