W okolicach pierwszego dnia nowego roku
muzułmańskiego, przeszło tuzin wieków po tym, jak prorok Mahomet
z garstką wyznawców opuścił wrogą mu Mekkę i wyruszył w długą
podróż do Medyny, aby odmienić losy świata arabskiego, grupka
przyjaciół spotyka się na barce przycumowanej do nabrzeża Nilu w
Kairze, by w narkotycznych wizjach wyssanych z haszyszu kotłującego
się w bulgocącej nargili szukać ucieczki i zapomnienia.
Przyjaciele prowadzą przy tym rozmowę będącą w gruncie rzeczy
bezwładnym zlepkiem sentencji różnego sortu wymieszanych ze
zwykłym bełkotem, które tylko czasami układają się w jakąś
sensowną całość, co oczywiście nie do końca satysfakcjonuje
czytelnika mającego świadomość, że ową oazę spokoju na barce
otacza pulsująca i nieustannie zmieniająca się rzeczywistość
Egiptu końca lat sześćdziesiątych obfitująca w „olbrzymie
zmiany zapoczątkowane reformatorską polityką Nasera”. Musimy
wierzyć na słowo cytowanego wydawcy, gdyż do czytelnika docierają
zaledwie echa przemian obyczajowych, ani najważniejszych ani
najciekawszych dla ówczesnego obrazu epoki.
Przyjaciele konwersują niczym studenci
pierwszego roku kulturoznawstwa na mocno przypalanej imprezie, a
miałkość tych dyskusji i ich pretensjonalność nie są jeszcze
najgorszą rzeczą, jaka przytrafia się czytelnikowi. Autorowi
zdarza się bowiem pisać rzeczy, o których nie ma większego
pojęcia. A to coś porusza się „z szybkością stu milionów lat
świetlnych” (lata świetlne to jednostka odległości, a nie
prędkości), a to „Ziemia musiała obracać się milion milionów
lat” by do czegoś tam doszło (a Ziemia obraca się zaledwie od
4,5 tysiąca milionów lat) to znów „pozostaną po kimś kości,
popiół, trochę żelaza oraz azot i woda” (a ja bym się jednak
upierał, że zostanie po nim cała tablica Mendelejewa).
Książka rozczarowuje z każdym
przeczytanym akapitem, a ktoś sięgający po nią w nadziei
literackiego doświadczenia miejsc egzotycznych, "gdzie słodka woń
Arabii, gdzie tajemniczy Syjam” będzie głęboko rozczarowany.
Całe piękno Egiptu zostaje tu zredukowana do pogrążonego w
ciemnościach Nilu, oświetlanego jedynie odbitym od powierzchni wody
światłem latarń z przeciwległego brzegu rzeki.
Jeszcze bardziej rozczarowują
bohaterowie powieści. To bezbarwna, nijaka, pasożytnicza,
przypadkowa zbieranina kairskiego establishmentu (główny księgowy,
krytyk sztuki, aktor, literat, adwokat, urzędnik, dziennikarka,
studentka). Ich oportunizm, konformizm i niemoralność jest
charakterystyczna dla podobnych grup pod każdą szerokością
geograficzną i nie jest warta wspomnienia (to chyba jedyny aspekt
uniwersalizmu tej prozy, gdyż żadnego innego dopatrzeć się nie
mogłem).
Tu nawet mitotwórczy potencjał takich
postać historycznych, jak Kambyzes czy szalony kalif Al-Hakim
bi-Amrillah z dynastii Fatymidów, zostaje całkowicie zmarnowany.
Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć „Podróży z Herodotem”,
Ryszarda Kapuścińskiego i jego wędrówek po starożytnej Persji z
okrutnym Kserksesem, które dla egipskiego pisarza pozostaną
niedoścignionym wzorem.
Jedyną postacią „Rozmowy nad Nilem”
wartą uwagi jest stary opiekun barki, który niczym starożytne
bóstwo ogniska domowego czuwa nieustannie nad prawidłowym
przebiegiem cowieczornego spektaklu. W postaci starca sacrum przenika
się z profanum, pozwalając mu w pokrętny sposób godzić żarliwość
religijną ze stręczycielstwem.
Jednakże postać starca to za mało.
Może wystarczyłaby na opowiadanie, ale powieść zmęczyłem do
końca tylko z szacunku dla werdyktu członków szwedzkiej królewskiej akademii nauk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz