czwartek, 26 marca 2015

"MÓWCA UMARŁYCH" - Orson Scott Card

Ostatnią powieść stricte science-fiction przeczytałem dziesięć lat temu. I pewnie nie sięgnąłbym po ten gatunek przez kolejne dziesięć lat, gdyby znajomy rysownik komiksowy (współtwórca kultowej serii science fiction „Biocosmosis”) nie polecił mi audiobooka Orsona Scotta Carda, pt. „Mówca Umarłych”. Zazwyczaj ten rodzaj kontaktu z lekturą rezerwuję dla pozycji, które już kiedyś czytałem, lecz w tym przypadku zrobiłem wyjątek. W końcu kiedyś czytałem pierwszą, sfilmowaną niedawno część cyklu, pt. „Gra Endera” więc jej kontynuację potraktowałem jako coś częściowo znajomego.

Akcja powieści rozpoczyna się trzy tysiące lat po ksenocydzie, którego młody Ender dopuścił się na robalach. Zagłada całego gatunku inteligentnych istot nie przyniosła mu chwały, a wprost przeciwnie. Kiedy ludzkość dowiedziała się prawdy o robalach (z dzieła „Królowa
Kopca”), zaczęła współczuć robalom, a on stał się największym zbrodniarzem w dziejach ludzkości.

Nieustannie przemieszczając się z prędkością podświetlną, dzięki efektom relatywistycznym, Andrew Wiggin wciąż pozostawał młodym, zaledwie trzydziestosześcioletnim mężczyzną, który dostał szansę okupienia swej zbrodni. Odnalazł i zabrał ze sobą ostatnią we wszechświecie królową kopca, dla której w tajemnicy przed resztą świata, przez trzy tysiące lat, na dziesiątkach planet, szukał dogodnego miejsca do odtworzenia gatunku. Wreszcie szczęście uśmiechnęło się do niego i został wezwany na Lusitanię, by mówić o śmierci trzech osób. Jego zgoda na daleki lot miała także dodatkowy, pozaludzki wymiar. Na planecie żyły ssakokształtne inteligentne istoty zwane przez ludzi „porquinhos” czyli prosiaczki. Porquinhos dzięki tajemniczemu, inteligentnemu wirusowi zwanym deskoladą, po fizycznej śmierci odżywały w formie drzewa, by stać się ojcami kolejnych pokoleń porquinhos. Deskolada zabiła na planecie wszelkie życie z wyjątkiem kilku gatunków, które przekształciła w symbiotyczne pary. Zabiła także wielu ludzi, a pozostałych skazała na życie w stanie nieustannego zagrożenia.

Ale to nie koniec niezwykłych pomysłów autora. W międzyplanetarnej sieci ansibli, pomiędzy którymi informacja rozprzestrzenia się z prędkością myśli, pośród gąszczy połączeń filotycznych i setek tysięcy komputerów na stu światach, żyła kolejna obca, niezwykle inteligentna istota, Jane.

Ender musi zmierzyć się nie tylko z zagadką niezwykłej reinkarnacji prosiaczków, posępną tajemnicą zabójczej deskolady, narastającą presją pragnącej nowego życia królowej kopca, kapryśnym geniuszem wirtualnej Jane, ale i z codziennymi troskami ludzkiej kolonii na Lusitanii oraz osobistymi, skomplikowanymi relacjami z genialną rodziną Ribejrów, A wszystko to jest tylko punktem wyjścia dla filozoficznych i antropologicznych rozważań na temat ludzkiej natury.

Książka jest intrygująca, wciągająca, inteligentna. Trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Card po mistrzowsku wprowadza nas w świat swej iluzji, zasypuje pomysłami, gmatwa fabułę, czasem tylko dając odetchnąć jakimś nieoczekiwanym zwrotem akcji. Choć niekiedy strony powieści trącą patosem i sentymentalizmem, to iluzja wykreowanego przez autora uniwersum ani na chwile nie przestaje być dla nas wiarygodna. Dla mnie świadczy to o prawdziwym mistrzostwie i wielkości pisarza.

Pochwały należą się także osobie czytającego, Rochowi Siemianowskiemu. Wykonał perfekcyjną pracę, i to dzięki niemu powieść nabrała specyficznego, subtelnego smaku.


„Mówca Umarłych”, to perła literatury science-fiction. Książka ta, podobnie jak pierwszy tom cyklu „Gra Endera”, zdobyła dwie najważniejsze dla literatury fantastycznej nagrody: Hugo i Nebulę. Polecam ją każdemu czytelnikowi, a szczególnie tym, którzy z literaturą science fiction mają sporadyczny kontakt. Nie wiem czy książka ta zmusi Was do sięgnięcia po kolejne pozycje z gatunku, ale z pewnością nikogo nie rozczaruje.  

czwartek, 12 marca 2015

„Życie. Powieść graficzna” - Yoshihiro Tatsumi



„Życie. Powieść graficzna” to komiks autobiograficzny Yoshihiro Tatsumiego, japońskiego twórcy mangi i podwójnego laureata nagrody Eisnera (komiksowego odpowiednika literackiego Nobla). Tatsumi przeszedł do historii japońskiej popkultury jako twórca gekigi, odłamu mangi przeznaczonej dla dorosłego czytelnika, której odpowiednikiem w naszym kręgu kulturowym jest komiks określany terminem „powieść graficzna”. Narodzinom gekigi poświęcone są spore fragmenty tego komiksu.

Tatsumi opowiada o swoim życiu skupionym głównie wokół tworzenia mangi. Tematem dominującym w komiksie jest pracy nad kolejnymi historiami, zaś w tle pojawiają się wątki poboczne, takie jak życie prywatne bohatera i jego relacje z rodziną, współpraca z wydawcami przy produkcji albumów autorskich i magazynów mangowych, interakcje zachodzące między twórcami, redaktorami i wydawcami mang, a także sporadyczne doświadczenia seksualne bohatera z kobietami.

Opowieść zaczyna się wraz z zakończeniem wojny. Później kolejno snuje się przez niedostatek lat powojennych i entuzjazm pierwszych symptomów ożywienia gospodarczego. Kończy się unikalną w skali globalnej gospodarczą prosperitą i ogromnym skokiem cywilizacyjnym Japonii. Równolegle z rozwojem Japonii, rozwija się także kariera zawodowa bohater opowieści. Z fascynata tworzącego ręcznie rysowane ziny mangowe, poprzez współautora pierwszych wysokonakładowych magazynów publikujące krótkie historie, aż po redaktora tytułów kreujących japoński rynek mangowy.

Temat wydaje się idealny, to wręcz samograj o potencjale zdolnym zainteresować nie tylko fana japońskiego komiksu, ale także czytelnika zajmującego się szeroko pojmowaną popkulturą.

Niestety, rozciągnięta na 830 stron opowieść jest przeraźliwie nudna, monotonna, wręcz klaustrofobiczna. Postacie komiksu są płaskie, pozbawione głębi, bezbarwne, a ich życie jawi się jako niewiarygodnie puste. Autor nie pokusił się też o głębsze analizy motywów ich postępowania oraz uwarunkowań dokonywanych przez nich artystycznych wyborów i życiowych postaw. Nie zadbał także o głębsze zróżnicowanie psychologiczne postaci, przez co wszystkie są do siebie podobne, różne tylko w mało istotnych szczegółach, a co najgorsze, wszystkie są w równym stopniu nijakie. Czy jest to „życie” ukazane jedynie w kontekście twórczości komiksowej? Czy istnieje poza nim jakieś inne „życie” bohatera, bogatsze w barwy, emocje i wymiary? Autor nie udziela nam w tej kwestii żadnych wskazówek.

Aby poszerzyć horyzont czytelnika i dać mu możliwość głębszego zrozumienia wydarzeń opowiedzianych w komiksie, Tsunami od czasu do czasu ilustruje ważne momenty w historii i kulturze Japonii. Skrupulatnie odnotowuje przełomowe wydarzenia historyczne, pojawienie się kultowych postaci popkultury, premiery istotnych dzieł filmowych, literackich (w komiksie pojawiają się dziesiątki, może nawet setki nazwisk twórców mangi i tytuły ich dzieł) i muzycznych. Ale te wszystkie informacje są jakby zawieszone w próżni i nijak nie przekładają się na lepszą percepcję komiksu. Czytelnik nie ma pojęcia czy miały one jakikolwiek wpływ na życie bohatera powieści i w jakim stopniu (i czy w ogóle) oddziaływały na jego twórczość, czy też posłużyły autorowi wyłącznie do odmierza mijającego czasu w atrakcyjny sposób.

Dużym plusem komiksu, jest możliwość wglądu w realia życia codziennego twórcy mangi. Dowiadujemy się z niego, że początkujący artysta już na początku swojej kariery zawodowej otrzymywał całkiem przyzwoite wynagrodzenie za swoją pracę (a działo się to na początku lata pięćdziesiątych minionego wieku), zaś artysta z pewnym dorobkiem, z rozpoznawalnym w środowisku nazwiskiem, mógł ze swej profesji utrzymać siebie i swoją rodzinę. Z punktu widzenia polskiego twórcy komiksów, to właśnie jest chyba najbardziej niezwykłe i egzotyczne w całym komiksie.


Komiks Yoshihiro Tatsumiego nie urzekł mnie, ale i specjalnie nie rozczarował. Adresowany jest wyłącznie do zatwardziałych komiksowych nerdów i nikomu innemu go nie polecam.