Ostatnią powieść stricte science-fiction przeczytałem dziesięć lat temu. I pewnie nie sięgnąłbym
po ten gatunek przez kolejne dziesięć lat, gdyby znajomy rysownik
komiksowy (współtwórca kultowej serii science fiction
„Biocosmosis”) nie polecił mi audiobooka Orsona Scotta Carda,
pt. „Mówca Umarłych”. Zazwyczaj ten rodzaj kontaktu z lekturą
rezerwuję dla pozycji, które już kiedyś czytałem, lecz w tym
przypadku zrobiłem wyjątek. W końcu kiedyś czytałem pierwszą,
sfilmowaną niedawno część cyklu, pt. „Gra Endera” więc jej
kontynuację potraktowałem jako coś częściowo znajomego.
Akcja powieści rozpoczyna się trzy
tysiące lat po ksenocydzie, którego młody Ender dopuścił się na
robalach. Zagłada całego gatunku inteligentnych istot nie
przyniosła mu chwały, a wprost przeciwnie. Kiedy ludzkość
dowiedziała się prawdy o robalach (z dzieła „Królowa
Kopca”), zaczęła współczuć
robalom, a on stał się największym zbrodniarzem w dziejach
ludzkości.
Nieustannie przemieszczając się z
prędkością podświetlną, dzięki efektom relatywistycznym,
Andrew Wiggin wciąż pozostawał młodym, zaledwie
trzydziestosześcioletnim mężczyzną, który dostał szansę
okupienia swej zbrodni. Odnalazł i zabrał ze sobą ostatnią we
wszechświecie królową kopca, dla której w tajemnicy przed resztą
świata, przez trzy tysiące lat, na dziesiątkach planet, szukał
dogodnego miejsca do odtworzenia gatunku. Wreszcie szczęście
uśmiechnęło się do niego i został wezwany na Lusitanię, by
mówić o śmierci trzech osób. Jego zgoda na daleki lot miała
także dodatkowy, pozaludzki wymiar. Na planecie żyły
ssakokształtne inteligentne istoty zwane przez ludzi „porquinhos”
czyli prosiaczki. Porquinhos dzięki tajemniczemu, inteligentnemu
wirusowi zwanym deskoladą, po fizycznej śmierci odżywały w formie
drzewa, by stać się ojcami kolejnych pokoleń porquinhos. Deskolada
zabiła na planecie wszelkie życie z wyjątkiem kilku gatunków,
które przekształciła w symbiotyczne pary. Zabiła także wielu
ludzi, a pozostałych skazała na życie w stanie nieustannego
zagrożenia.
Ale to nie koniec niezwykłych pomysłów
autora. W międzyplanetarnej sieci ansibli, pomiędzy którymi
informacja rozprzestrzenia się z prędkością myśli, pośród
gąszczy połączeń filotycznych i setek tysięcy komputerów na stu
światach, żyła kolejna obca, niezwykle inteligentna istota, Jane.
Ender musi zmierzyć się nie tylko z
zagadką niezwykłej reinkarnacji prosiaczków, posępną tajemnicą
zabójczej deskolady, narastającą presją pragnącej nowego życia
królowej kopca, kapryśnym geniuszem wirtualnej Jane, ale i z
codziennymi troskami ludzkiej kolonii na Lusitanii oraz osobistymi,
skomplikowanymi relacjami z genialną rodziną Ribejrów, A wszystko
to jest tylko punktem wyjścia dla filozoficznych i antropologicznych
rozważań na temat ludzkiej natury.
Książka jest intrygująca,
wciągająca, inteligentna. Trzyma w napięciu od pierwszej do
ostatniej strony. Card po mistrzowsku wprowadza nas w świat swej
iluzji, zasypuje pomysłami, gmatwa fabułę, czasem tylko dając
odetchnąć jakimś nieoczekiwanym zwrotem akcji. Choć niekiedy
strony powieści trącą patosem i sentymentalizmem, to iluzja
wykreowanego przez autora uniwersum ani na chwile nie przestaje być
dla nas wiarygodna. Dla mnie świadczy to o prawdziwym mistrzostwie i
wielkości pisarza.
Pochwały należą się także osobie
czytającego, Rochowi Siemianowskiemu. Wykonał perfekcyjną pracę,
i to dzięki niemu powieść nabrała specyficznego, subtelnego
smaku.
„Mówca Umarłych”, to perła literatury science-fiction. Książka ta, podobnie jak pierwszy tom
cyklu „Gra Endera”, zdobyła dwie najważniejsze dla literatury
fantastycznej nagrody: Hugo i Nebulę. Polecam ją każdemu
czytelnikowi, a szczególnie tym, którzy z literaturą science
fiction mają sporadyczny kontakt. Nie wiem czy książka ta zmusi
Was do sięgnięcia po kolejne pozycje z gatunku, ale z pewnością
nikogo nie rozczaruje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz