środa, 8 kwietnia 2015

"KSENOCYD" - Orson Scott Card


„Ksenocyd” jest trzecią częścią cyklu o Enderze ksenobójcy. Niestety, po dwóch pierwszych, absolutnie wspaniałych, słusznie obsypanych najważniejszymi branżowymi nagrodami, dostaliśmy literaturę przeciętną, ledwie zjadliwą, nudną.

Autor konsekwentnie rozwija fabułę drobiazgowo uzupełniając wykreowane w „Mówcy umarłych” uniwersum oraz wprowadzając nowe idee, jednakże już od początku widzimy wielką przepaść dzielącą „Ksenocyd” od poprzednich części cyklu. Jest on przede wszystkim przegadany i niemiłosiernie rozciągnięty (niektóre wydarzenia, myśli i refleksje są powtarzane niczym dialogi w kolejnych scenach wenezuelskiej telenoweli).

W fiction zabrakło wiarygodności kreowanej iluzji, zaś science zostało utopione w mało oryginalnym, mało przekonywującym, a miejscami wręcz infantylnym, pseudonaukowym bełkocie (np.: o ile w dwóch pierwszych tomach cyklu podróże w kosmosie z prędkością podświetlną były dla autora atrakcyjne, a w „Mówcy Umarłych” efekty relatywistyczne miały wręcz swój znaczący wpływ na kreowanie akcji, o tyle w „Ksenocydzie” stały się ciężarem – więc do popchnięcia fabuły Card nie zawahał się użyć banalnego i kompletnie niewiarygodnego sposobu przekroczenia prędkości światła).


Różnica między dwoma pierwszymi tomami cyklu a „Ksenocydem” jest taka, jak między wysokiej próby artyzmem, a zaledwie poprawnym rzemiosłem. Nikomu nie polecam tej książki.