Pierwsza część autobiografii
Zbigniewa Masternaka, pt.: „Niech żyje wolność”, przybyła do
mnie ze słonecznej Grecji w plecaku mojego
nastoletniego syna. Pożyczył ją od koleżanki i pochłonął w
jeden dzień. Fakt, że czytał coś z polskiej literatury
współczesnej, od razu wzbudziło moje czujne zainteresowanie.
Następnego dnia zakupiłem wszystkie dostępne książki autora i
właśnie przeczytałem pierwszą z nich.
Książka składa się z
kilkustronicowych epizodów ukazujących niełatwe życie ambitnego,
inteligentnego i utalentowanego autora, głęboko przekonanego o
swojej wyjątkowości. Sam o sobie pisze, że jest „orłem, któremu
przyszło żyć między kurami” i nie są to czcze przechwałki.
Swoim postępowaniem, ambicjami i marzeniami, zdecydowanie wyróżnia
się na tle otoczenia, choć z drugiej strony należy zaznaczyć, że
przynajmniej w pierwszej części wielotomowej sagi, poprzeczka nie
została zawieszona zbyt wysoko.
Ogólnie można wyodrębnić w powieści
trzy wątki. Pierwszy, zajmujący najwięcej miejsca, ukazuje związek
bohatera ze świętokrzyską wsią, drugi dotyczy jego pobytu w
Lublinie podczas studiów na wydziale prawa UMCS oraz trzeci, chyba
dla samego autora najważniejszy, opisuje poszukiwania własnej
tożsamości i jego pierwsze próby literackie.
W
powieści Masternaka jego rodzinna wieś, położona u podnóża Gór
Świętokrzyskich, wgląda tak, jakby wieszczona i
przywoływana przez autora w ostatnim rozdziale książki apokalipsa
już się dokonała. Zniszczone, podupadłe, zabłocone gospodarstwa,
alkoholizujący się chłopi, uciekający za chlebem za granicę
młodzi mężczyźni i puszczające się na tyłach dyskotek
dziewczęta, a wszystko to spowite toksycznymi oparami totalnej
beznadziei, braku wiary w przyszłość, marazmu, gdzie nawet
górnolotny tytuł powieści jest zaczerpnięty ze szmirowatej
piosenki disco polo. Walka w imię sprawiedliwości społecznej
zostaje tu poddana walkowerem i sprzedana za kilka butelek taniego
wina i paletę bananów, zaś niezwykłość kręgów w zbożu,
okazuje się tylko jarmarczną sztuczką łasych na pieniądze
miejscowych cwaniaczków. Tu nawet defloracja nastolatki zostaje
wystawiona na pośmiewisko pijanych młokosów, a jedyne dwie
dziewczyny we wsi nie latające za chłopakami okazują się
lesbijkami. Także miejscowa piękność, zgrywająca dziewicę przed
wioskowymi kawalerami, obiekt westchnień autora, okazuje się
prostytutką pracującą w niedalekim mieście.
Atmosferę przygnębienia potęgują
powracające wciąż niespełnione marzenia autora o karierze
piłkarskiej, którą uniemożliwiła poważna kontuzja kolana.
Odczuwa on też przedwczesną śmierć ojca, który zginął
przygnieciony drzewem.
Rodzinna wieś jest więc dla autora
synonimem siedmiu plag egipskich, a jedyny ratunek widzi w ucieczce i
zrzuceniu przygniatającego go jarzma własnego dziedzictwa.
Jednak, mimo przeprowadzki
do miasta i studiów podjętych na UMCS w Lublinie, koszmar trwa
nadal: nietrafiony kierunek studiów, wyalienowanie, brak pokrewnej
duszy, zawiedzione miłość, problemy finansowe, drobne kradzieże,
krępująca go coraz mocniej sieć kłamstw... Przypomina się bajka
o najsilniejszej w mrowisku mrówce, która nie dała rady na
miejskim jarmarku.
Równolegle rozwija się
wątek wkraczania bohatera w świat literatury. Poznajemy jego
pierwsze fascynacje i poszukiwania: Bułhakow, Gombrowicz, Neruda i
przede wszystkim mistrz nad mistrzami – Goethe. Przepisany pod
innym tytułem i wysłany na konkurs poetycki wiersz tego ostatniego,
staje się przepustką bohatera do świata poezji. W kilku umiejętnie
odmalowanych epizodach Masternak przedstawia obraz prowincjonalnego
środowiska artystycznego. To świat trzecioligowych wierszokletów,
podrzędnych konkursów poetyckich i jałowych warsztatów
literackich. Króluje tu wszechobecna zazdrość i zawiść,
megalomania, literacka ignorancja, pijaństwo, lewa kasa i pospolite
kurewstwo. Ławka rezerwowa kandydatów do nagrody Nike i Paszportu
Polityki, robi jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie, niż
obraz wiejskiej żulerki.
W ten świat wypaczonych
wartości wkracza początkujący poeta, nie do końca jeszcze świadom
swych wyborów, piszący piłkarz, marzący o karierze piłkarskiej
poeta, który powoli dochodzi do oczywistej prawdy, że bez względu
na dziedzinę życia, w której przyjdzie mu się realizować, aby
wspiąć się na sam szczyty nie wystarczy tytaniczna praca i będący
jej efektem perfekcjonizm. Potrzebny jest jeszcze talent, bez którego
tonie się w odmętach przeciętności.
Wykreowany świat powieści
jest ponury, beznadziejny, mroczny (co podkreśla monochromatyczna
okładka książki), rozświetlany jedynie wtrącanymi niekiedy
ironicznymi uwagami, sarkazmem, zazwyczaj smutnymi anegdotami
(określenie tej prozy mianem sowizdrzalstwa, jest jakimś kosmicznym
nieporozumieniem).
W morzu zalewającej nas
masy nowych tytułów, wymuszonej polityką dystrybucyjną
największych sieci księgarskich, był to bardzo udany debiut, który
niestety udało mi się przegapić. Tym szybciej nadrabiam teraz
zaległości i tym uważniej będę śledził dalsze poczynania
autora, gdyż z pewnością jego twórczość jest warta uwagi i
wsparcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz