„Jezus ośmieszony”, to napisany w
połowie lat osiemdziesiątych esej, „apologetyczny i sceptyczny”,
nigdy przez autora nie ukończony, a znaleziony w jego archiwum i
wydany obecnie. Głównym tematem eseju jest próba opisania
znaczenia osoby Jezusa Chrystusa, jako postaci mitycznej oraz
poszukiwanie śladów jego uniwersalnego przesłania w czasach
współczesnych.
Kołakowskiego nie interesują
dywagacje na temat natury Chrystus, gdyż traktuje go jako element
składowy cywilizacji europejskiej, jako mit, w który przez stulecia
wierzono i poprzez pryzmat którego postrzegano rzeczywistość.
Osobiście w boskość Jezusa (podobnie jak w jakąkolwiek boskość)
nigdy nie wierzyłem. Nigdy też nie miałem większego szacunku dla
Jezusa, jako postaci historycznej i zawsze postrzegałem go jako
religijnego ekstremistę, radykała pragnącego jedną religia
zastąpić inną, jeszcze bardziej ortodoksyjną i wymagającą
większych poświęceń.
Dlatego potraktowanie tematu bardziej z
perspektywy socjologicznej niż religijnej, jest dla mnie całkowicie
do przyjęcia. Niestety, owa deklarowana neutralność
światopoglądowa szybko została zastąpiona indoktrynacją religijną
(czytając książkę kilkakrotnie sprawdzałem nazwisko na okładce,
aby się upewnić, czy przypadkiem nie pomyliłem autora).
Książka jest też podsumowaniem obecnych w kulturze trendów zmierzających do pogodzenia rzeczy z
natury nie do pogodzenia, czyli religii i nauki (wielowiekowe
doświadczenie uczy nas, że oba te zbiory nie mają części
wspólnych i religia zaczyna się tam, gdzie kończy się nauka).
Filozof przytacza przy tym nienową,
ale niezwykle irytującą tezę głoszącą, że skoro nauka nie może
udowodnić nieistnienia Boga i nie ma żadnego dowodu na to, że Boga
nie ma, to znaczy, że nauka wierzy, że on nie istnieje.
Czyli nauka w swej niewierze zostaje zrównana z religią w swej
wierze.
A przecież nauka nie jest od
udowadnianie nieistnienia bogów, obecności stad różowych słoni
na niewidocznej stronie Księżyca czy lewitujących, tybetańskich
mnichów. Dlaczego wierzącym się wydaje, że z formalnego punktu
widzenia udowodnienie nieistnienia Boga jest czymś ważniejszym, niż
udowodnienie nieistnienia elfa czy wikołaka? Brak wiary w istnienie Boga
wynika z osobistych doświadczeń miliardów ludzi na całym świecie,
którzy nigdy żadnego Boga nie widzieli. Nikt nie przedstawił też
żadnych dowodów na jego istnienie (podobnie jak nie udowodniono
istnienia elfa, lewitującego tybetańskiego mnicha, czy stada
różowych słoni na niewidocznej stronie Księżyca).
Wierzący odwracają więc kolej rzeczy i sami nie znajdując żadnego
dowodu na istnienie Boga, każą nam szukać dowodu na jego
nieistnienie, Śmieszne to i żałosne zarazem.
W nauce nie ma miejsca dla Boga, a
naszym naturalnym stanem jest brak wiary W milionach wzorów,
twierdzeń i definicji (matematycznych, fizycznych, chemicznych,
biologicznych) według których funkcjonuje coraz lepiej poznany
wszechświat, nie ma żadnej stałej transcendentnej, żadnego
współczynnika boskości czy liczby Boga. Mimo to świat opisany
tymi wzorami działa doskonale, a zbudowane dzięki współczesnej
nauce i nowoczesnej technologii urządzenia odmieniają nasze życie
w stopniu, jaki nie śnił się nawet największym filozofom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz