O czwartej nad ranem, po kolejnej
nieprzespanej nocy, inspektor Wojciechowski odbiera telefon
wieszczący morderstwo w uśpionym o tej porze mieście. Jednocześnie
w metafizycznym uniwersum sprzed siedmiu tysięcy lat, na spękanej i
spopielonej od gorąca równinie, pod jedynym drzewem, spowita w
białe szaty postać składa małe zawiniątko.
Tyle z czystym sumieniem możemy
ujawnić z fabuły nie odbierając czytelnikowi przyjemności z
obcowania z lekturą, gdyż
odkrywanie kolejnych szczegółów, to jak studiowanie trasy kolejki
przed wejściem do rollercoastera.
Jest
to zresztą zupełnie niepotrzebne, gdyż autorka prowadzi czytelnika
przez wykreowane przez siebie światy pewnie, precyzyjnie odsłaniając
przed nim kolejne elementy skomplikowanej, inspirowanej filmem braci
Wachowskich układanki, w której internetowy matrix zostaje
zastąpiony światem transcendentalnym, zaś elementy świata
wirtualnego zostają włączone do świata rzeczywistego (wirtualny
portal randkowy jest miejscem akcji na równi z pokojem przesłuchań
czy prosektorium). Wzajemne korelacje tych światów, ich przenikanie
i oddziaływanie, są najsmaczniejszym, ale nie jedynym kęsem w tym
krwistym daniu.
Bardzo
ciekawe są także zabiegi narracyjne, jakie wprowadziła autorka,
generując alternatywne stany naszej rzeczywistości i jednocześnie
każdy opisując przy użyciu innej narracji, z różnych punktów
widzenia i z odmiennie rozłożonymi akcentami. Niesamowitym efektem
jest brak chronologii wydarzeń zachodzących w świecie realnym przy
jednoczesnym jej zachowaniu w świecie transcendentnym (analizując
powieść w tym kontekście, miałem silne, pozytywne skojarzenia z
„Ptaśkiem” Whartona i „Paragrafem 22” Hellera). Może
właśnie dlatego, by to wszystko połączyć w jeden logiczny ciąg
przyczynowo skutkowy i aby nie pogubić się w dwuznacznościach,
autorka została skazana na bezwzględną precyzję języka. I
poradziła sobie doskonale. Język powieści jest stylistycznie bez
zarzutu, jasny, przejrzysty, komunikatywny, idealnie dopasowany do
misternej konstrukcji powieści. Duży plus, to brawurowo prowadzone
dialogi, wyraźnie zróżnicowane w zależności od płci bohaterów
(wypowiedzi pani patolog są bardziej emocjonalne i znacznie dłuższe,
niż wyważone i miejscami mrukliwe artykulacje pana inspektora).
Kolejnym
smakowitym kąskiem są zamknięci przez cała niemal powieść w
klaustrofobicznych pomieszczeniach bohaterowie powieści. Są to
ludzie samotni, wrażliwi, zagubieni, „kobiety z przeszłością,
mężczyźni po przejściach”, którzy mimo samotności i problemów
w interakcjach z innymi ludźmi, są świadomi swych wyborów i
swojej wartości. Patolog i inspektor wyraźnie ciążą ku sobie,
lecz ich hardość i nieufności powoduje, że kiedy znajdą się
zbyt blisko, zaczynają oddziałać na siebie jak dwa jednobiegunowe
magnesy.
Obok
nich pojawiają się w książce dwie teoretycznie odczłowieczone,
ale praktycznie bardzo ludzkie postacie: starca Kliwena i prastarego
demona wciąż odradzającego się w łonie wiecznej Ewy. Pierwszy,
mimo deklarowanego braku uczuć zachowuje się bardzo po ludzku
podsuwając demonowi krowę, drugi zaś, mimo zdecydowanie
piekielnych proweniencji potrafi obsesyjnie zazdrościć człowiekowi
boskiego daru prokreacji, której sam u zarania dziejów został
pozbawiony.
Jedyne,
a przynajmniej tak mi się wydaje, co jest dla mnie w powieści
niezrozumiałe, to strach bohaterów przed transcendencją. Przecież
przyszłość po śmierci rysuje się w przewidywalnych i nader
mrocznych barwach, a i doczesne bytowanie w zderzeniu z
nieskończonością i niepoznawalnością wszechświata często jest
obarczone niepewnością co sensu swego trwania. Za dowód, że życie
nie kończy się wraz ze śmiercią, co stwarza szansę ogarnięcia i
poznania wszystkiego, dałbym się osobiście zabijać, pożerać,
wydalać i wskrzeszać w nieskończoność.
Wszystko
w tej powieści wykracza poza konwencję wciąż jeszcze pogardzanego
przez krytykę głównonurtową horroru, dlatego największy plus
autorce daję za to, że nie próbowała na siłę wcisnąć się w
ramy tej konwencji, ale ramy konwencji rozciągnęła i dopasowała
do swojej prozy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz