piątek, 9 stycznia 2015

NIECH ŻYJE WOLNOŚĆ – Zbigniew Masternak



Pierwsza część autobiografii Zbigniewa Masternaka, pt.: „Niech żyje wolność”, przybyła do mnie ze słonecznej Grecji w plecaku mojego nastoletniego syna. Pożyczył ją od koleżanki i pochłonął w jeden dzień. Fakt, że czytał coś z polskiej literatury współczesnej, od razu wzbudziło moje czujne zainteresowanie. Następnego dnia zakupiłem wszystkie dostępne książki autora i właśnie przeczytałem pierwszą z nich.

Książka składa się z kilkustronicowych epizodów ukazujących niełatwe życie ambitnego, inteligentnego i utalentowanego autora, głęboko przekonanego o swojej wyjątkowości. Sam o sobie pisze, że jest „orłem, któremu przyszło żyć między kurami” i nie są to czcze przechwałki. Swoim postępowaniem, ambicjami i marzeniami, zdecydowanie wyróżnia się na tle otoczenia, choć z drugiej strony należy zaznaczyć, że przynajmniej w pierwszej części wielotomowej sagi, poprzeczka nie została zawieszona zbyt wysoko.

Ogólnie można wyodrębnić w powieści trzy wątki. Pierwszy, zajmujący najwięcej miejsca, ukazuje związek bohatera ze świętokrzyską wsią, drugi dotyczy jego pobytu w Lublinie podczas studiów na wydziale prawa UMCS oraz trzeci, chyba dla samego autora najważniejszy, opisuje poszukiwania własnej tożsamości i jego pierwsze próby literackie.

W powieści Masternaka jego rodzinna wieś, położona u podnóża Gór Świętokrzyskich, wgląda tak, jakby wieszczona i przywoływana przez autora w ostatnim rozdziale książki apokalipsa już się dokonała. Zniszczone, podupadłe, zabłocone gospodarstwa, alkoholizujący się chłopi, uciekający za chlebem za granicę młodzi mężczyźni i puszczające się na tyłach dyskotek dziewczęta, a wszystko to spowite toksycznymi oparami totalnej beznadziei, braku wiary w przyszłość, marazmu, gdzie nawet górnolotny tytuł powieści jest zaczerpnięty ze szmirowatej piosenki disco polo. Walka w imię sprawiedliwości społecznej zostaje tu poddana walkowerem i sprzedana za kilka butelek taniego wina i paletę bananów, zaś niezwykłość kręgów w zbożu, okazuje się tylko jarmarczną sztuczką łasych na pieniądze miejscowych cwaniaczków. Tu nawet defloracja nastolatki zostaje wystawiona na pośmiewisko pijanych młokosów, a jedyne dwie dziewczyny we wsi nie latające za chłopakami okazują się lesbijkami. Także miejscowa piękność, zgrywająca dziewicę przed wioskowymi kawalerami, obiekt westchnień autora, okazuje się prostytutką pracującą w niedalekim mieście.
Atmosferę przygnębienia potęgują powracające wciąż niespełnione marzenia autora o karierze piłkarskiej, którą uniemożliwiła poważna kontuzja kolana. Odczuwa on też przedwczesną śmierć ojca, który zginął przygnieciony drzewem.
Rodzinna wieś jest więc dla autora synonimem siedmiu plag egipskich, a jedyny ratunek widzi w ucieczce i zrzuceniu przygniatającego go jarzma własnego dziedzictwa.

Jednak, mimo przeprowadzki do miasta i studiów podjętych na UMCS w Lublinie, koszmar trwa nadal: nietrafiony kierunek studiów, wyalienowanie, brak pokrewnej duszy, zawiedzione miłość, problemy finansowe, drobne kradzieże, krępująca go coraz mocniej sieć kłamstw... Przypomina się bajka o najsilniejszej w mrowisku mrówce, która nie dała rady na miejskim jarmarku.

Równolegle rozwija się wątek wkraczania bohatera w świat literatury. Poznajemy jego pierwsze fascynacje i poszukiwania: Bułhakow, Gombrowicz, Neruda i przede wszystkim mistrz nad mistrzami – Goethe. Przepisany pod innym tytułem i wysłany na konkurs poetycki wiersz tego ostatniego, staje się przepustką bohatera do świata poezji. W kilku umiejętnie odmalowanych epizodach Masternak przedstawia obraz prowincjonalnego środowiska artystycznego. To świat trzecioligowych wierszokletów, podrzędnych konkursów poetyckich i jałowych warsztatów literackich. Króluje tu wszechobecna zazdrość i zawiść, megalomania, literacka ignorancja, pijaństwo, lewa kasa i pospolite kurewstwo. Ławka rezerwowa kandydatów do nagrody Nike i Paszportu Polityki, robi jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie, niż obraz wiejskiej żulerki.
W ten świat wypaczonych wartości wkracza początkujący poeta, nie do końca jeszcze świadom swych wyborów, piszący piłkarz, marzący o karierze piłkarskiej poeta, który powoli dochodzi do oczywistej prawdy, że bez względu na dziedzinę życia, w której przyjdzie mu się realizować, aby wspiąć się na sam szczyty nie wystarczy tytaniczna praca i będący jej efektem perfekcjonizm. Potrzebny jest jeszcze talent, bez którego tonie się w odmętach przeciętności.

Wykreowany świat powieści jest ponury, beznadziejny, mroczny (co podkreśla monochromatyczna okładka książki), rozświetlany jedynie wtrącanymi niekiedy ironicznymi uwagami, sarkazmem, zazwyczaj smutnymi anegdotami (określenie tej prozy mianem sowizdrzalstwa, jest jakimś kosmicznym nieporozumieniem).

W morzu zalewającej nas masy nowych tytułów, wymuszonej polityką dystrybucyjną największych sieci księgarskich, był to bardzo udany debiut, który niestety udało mi się przegapić. Tym szybciej nadrabiam teraz zaległości i tym uważniej będę śledził dalsze poczynania autora, gdyż z pewnością jego twórczość jest warta uwagi i wsparcia.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz