Dominik Szcześniak na blogu “Ziniola” napisał: Obecnie, w dobie łatwego dostępu do internetu (...) internetowe magazyny poświęcają najwięcej miejsca autolansowi oraz paranoidalnym ucieczkom od nazywania swoich recenzji "recenzjami". A że jest on jednym z nielicznych recenzentów, których szanuję, więc mu odpowiem.
Otóż odnoszę wrażenie, że wypowiedź ta jest pokłosiem usunięcia mojego wpisu na tym blogu, a dotyczącego mojej opinii na temat dziewięciu stron pewnego komiksu. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach czyli w różnych definicjach pojęcia recenzja.
W tekście “Polecanki-Dymanki” (który likowałem) podałem za “Słownikiem języka polskiego” definicję recenzji, że jest to: "krytyczna i objaśniająca ocena dzieła".
Mój wpis na blogu dotyczący owego komiksu spełniał tylko pierwszą część definicji i to wyłącznie w aspekcie logiki wydarzeń na pierwszych dziewięciu stronach komiksu. Nie poruszałem innych aspektów, niczego nie objaśniałem i niczego nie interpretowałem.
Nie jest on więc recenzją dlatego, że ja tak chcę, ale dlatego, że nie spełnia wymogów formalnych.
I wyleciał, gdyż niektórzy zaczęli go traktować właśnie jak recenzję, a to tak, jakby mieć pretensję do krowy, że nie umie fruwać.
Zaskoczyło mnie, że forumowicze tego nie rozumieli.
A nie rozumieli, gdyż najprawdopodobniej nie korzystali ze słownika, ale wklepali hasło recenzja w wyszukiwarce internetowej, gdzie jako pierwszy wyświetla się adres do następującej definicji:
Recenzja – krytyczne lub pozytywne omówienie utworu artystycznego lub naukowego, którego celem jest poddanie ocenie wartości tego dzieła w oparciu o powszechnie przyjęte kryteria lub w sposób czysto subiektywny.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikł zapis o objaśniającej roli recenzji. Recenzent nie musimy więc niczego objaśniać, analizować, interpretować. Mało tego, za przyczyną owego mitycznego "lub" już nawet nie musi kierować się żadnymi konkretnymi kryteriami, wystarczy jego czysto subiektywna ocena. Z głowy czy z dupy, bez znaczenia.
W takim ujęciu każda krytyczna wypowiedź jest recenzją.
Mamy więc dwie szkoły i nie mnie rozstrzygać, która jest pełnoprawna.
Tylko od redaktorów magazynów, portali, serwisów, blogów, itd. zależy, którą będą respektować.
Jedyne co ja mogę zrobić, to recenzje spełniające wymogi definicji podanej przez “Słownik języka polskiego” nazywać recenzjami, a pozostałe polecankami bądź opiniami.
I to chyba tyle.